Przedstawione tutaj postacie L Lawlieta oraz Watariego nie są mojego autorstwa. Wszelkie prawa do tych postaci należą do Tsugumi Oby, autora mangi Death Note. Przedstawione wydarzenia, tekst jak i postacie poboczne są wytworem mojej wyobraźni w oparciu o to, co było wiadome na temat życia Ryuzakiego.

Nie zgadzam się na kopiowanie i umieszczanie tekstu, bądź jego fragmentów bez podawania źródła.

Życzę miłej lektury! Komentarze mile widziane, gdyż dobrze wiedzieć, że pisze się dla kogoś :)

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 5

Mężczyźni szybko zjechali windą w dół i znaleźli się w pięknym, bogato zdobionym, hotelowym holu. Wielkie okna usytuowane na pierwszym piętrze wpuszczały pierwsze nieśmiałe promienie słoneczne, tworząc pomarańczową poświatę. Pomiędzy drzwiami stało dwóch odźwiernych, którzy widząc kroczących mężczyzn, otworzyli drzwi na oścież i ukłonili się nisko. Watari uchylił im kapelusza, a L lekko przekrzywił głowę. W ustach miał lizaka, którego głośno ssał. Czarna limuzyna już czekała zaparkowana przy drzwiach i żeby nie tracić czasu oraz nie zmoknąć, obydwoje ruszyli prędko w jej kierunku. L wskoczył na tylne siedzenie, a Watari zajął miejsce kierowcy, powoli włączył się do ruchu, a była to godzina w której nie brakowało na ulicach samochodów. Ryuzaki spojrzał przez okno, gdzie za strugami deszczu, spoglądał na tętniące życiem miasto. Kochał je ale czy było ono jego domem? Czym jest dom? Czy kiedykolwiek go miał lub będzie miał w przyszłości? Dotychczas za swoje mieszkanie uznawał ogromny, nowoczesny biurowiec, który był w całości jego własnością. Znajdowały się w nim laboratoria, biblioteki, kartoteki, sprzęty wszelkiego rodzaju. Zatrudnieni też byli specjaliści z wielu dziedzin, wszystko to po to, aby stworzyć samowystarczalne centrum dowodzenia. Rzadko kiedy potrzebował opinii ekspertów z zewnątrz. L nie przepadał za współpracą z policją i vice versa. On miał o nich nienajlepsze zdanie, uważał, że nie myślą kreatywnie, choć doceniał ich zapał i to, że nierzadko stają oko w oko z przestępcami. Oni z kolei mieli podejrzliwe podejście, gdyż Ryuzaki nigdy nie podawał żadnym służbom swojej tożsamości. Kontaktował się jedynie poprzez rozmowy głosowe lub e-maile, niejednokrotnie najlepsi hakerzy starali się ustalić jego położenie i wydobyć więcej informacji na jego temat. Niestety, mocne zabezpieczenia, masy programów szyfrujących i krótkie połączenia nie dawały takiej możliwości. Oficjalnie L nie istniał. Ludzie nie związani z kryminologią i śledztwami, nie mieli pojęcia o jego istnieniu, był swoistym bohaterem z ukrycia. Nikt o nim nic nie wiedział, po za tym, że był genialnym detektywem. Odznaczał się tym, że myślał nieszablonowo. To była jego tajna broń i coś, czego nawet największe szychy z CIA i FBI mu nie mogły odmówić.
  Mijali kolejne ulice, deszcz coraz mocniej dudnił o szyby. Chłopak przycisnął głowę do szyby, a dłoń przystawił do okna. - Co miała na sobie? Mam opisać jak była ubrana? - rudowłosa dziewczynka zamyśliła się. - Wiem! Miała taki duży, śmieszny niebieski kapelusz, nie lubię tego kapelusza. I sukienkę, białą w granatowe kwiatki i torebkę, taką żółtą. - L wyprostował się, a na jego ustach pojawił się promienny uśmiech.
- No widzisz! Teraz na pewno ją znajdziemy! Ja ci to obiecuję albo nie nazywam się... L? - kolejny podskok, który zamienił się w marsz, teraz szli szybkim krokiem obok siebie. - Gdzie ostatni raz się widziałyście?
- To było przy budce z popcornem. Mama kupiła mi popcorn, chciałam duży, a ona dała mi mały, bo powiedziała, że nie chce żebym była gruba. - dziewczynka zasmuciła się - Czy ja jestem gruba? - spytała. Ryuzaki, który właśnie analizował całą masę tylko sobie znanych myśli stanął jak wryty. Wpatrywał się w nią nieprzytomnym wzrokiem, a kciuk mimowolnie powędrował w okolice ust. - Ej! Co się tak gapisz! Dziwny jesteś, straszysz mnie! Czy naprawdę jestem taka gruba?
- Gruba - odparł detektyw i chwycił ją za rękę, ciągnąc ich w kierunku północnym.
- Hej, jak śmiesz tak mówić! Zostaw mnie, nie chcę twojej pomocy, sama sobie poradzę, puszczaj! - chwyt chłopaka był jednak zbyt silny, a i on nie zwracał większej uwagi na marudzącą dziewczynę. Jakie miała wyjście? Mogła teraz rozedrzeć się na cały głos, prosząc o pomoc, jednak wtedy jej nowy przyjaciel, miałby kłopoty. A polubiła go od razu, choć brzmiało to idiotycznie. Jednak stwierdziła, że najlepszym wyjściem będzie podążać za nim, a w razie czego, zawsze może jeszcze dać pokaz możliwości swojej skali głosowej. Nie musiała jednak tego robić, gdyż oto minęli budkę z popcornem i zmierzali dalej w górę. W pewnym momencie, chłopak mocno zakręcił i oczom dziewczyny ukazał się przestronny namiot, na wzór tych średniowiecznych. Był pokryty czerwono białymi paskami, a nad wejściem wisiał szyld: "Dom luster".
- Zobacz. Jestem pewien, że twoja mama była w tym namiocie w momencie w którym się oddaliłyście od siebie. Coś musiało ciebie zaciekawić i nie zauważyłaś, jak ona tam weszła, a potem pobiegłaś w dół, próbując ją odnaleźć. - słowa te nie brzmiały głupio. Wręcz przeciwnie, bardzo racjonalnie, jednak Lorena nie była przekonana.
- Ale skąd ty możesz to wiedzieć? Przecież nie było cię tutaj wtedy, nie możesz wiedzieć co ktoś inny zrobił, tylko od tak! - dziewczyna naburmuszyła się. Zaczęła się zastanawiać, czy aby ten starszy chłopak nie robi sobie z niej żartów.
- Ja wiem wszystko. - powiedział to monotonnym, niemal mrocznym tonem, patrząc gdzieś w przestrzeń. - No dobra, prawie wszystko ale jednak bardzo wiele! - rozpogodził się i posłał dziewczynie intrygującą minę. - Powiedziałaś, że była ubrana w duży kapelusz i sukienkę w kwiaty. Z danych, które mi przekazałaś, wyłonił się obraz ogólnie zadbanej i eleganckiej kobiety, która w dodatku martwi się o ewentualne nadprogramowe kilogramy u swojej małej córki. - to mówiąc zerknął na Lorenę, która w tym momencie nie wiedziała co powiedzieć i jedynie wciągnęła powietrze, mierzwiąc rękami róg sukienki. - Taki kapelusz potrafi przysłonić widoczność, jeżeli kupowała ci popcorn i jednocześnie rzucała takimi uwagami, najprawdopodobniej pomyślała o wizerunku, a gdzie jak nie w "Domu luster" mogłaby się przejrzeć i przy okazji pokazać ci, jaka mogłabyś się stać, jeżeli nie przystopujesz z jedzeniem niektórych rzeczy. - to mówiąc spojrzał na dziewczynę z przekąsem. Kto jak kto, ale na pewno nie on sam, powinien wygłaszać mowy o zdrowym żywieniu, jednak mała Lorena nie miała zielonego pojęcia o zwyczajach, swojego nowego bohatera. Wpatrywała się w niego z mieszaniną podziwu ale i wstydu, gdyż to jej mała kobieca duma, została w ten sposób naruszona. Przyznać jednak musiała, że to był najbardziej prawdopodobny scenariusz.
- Dobra. Zatem musimy ją odnaleźć! - to mówiąc dziewczynka wbiegła do namiotu. Krzątało się tam kilku ludzi, między innymi potężny mężczyzna, dzierżący w dłoni loda, który w lustrze był chudy jak osika i najwidoczniej te złudzenie bardzo mu przypadło do gustu. Ryuzaki natomiast większym zainteresowaniem obdarzył wspomnianego loda i przez chwilę aż przystanął, patrząc na mężczyznę, jak ten pochłania kolejne kęsy. Grubas odwrócił się i zmierzył detektywa spojrzeniem od stóp do głów, po czym zmarszczył brwi.
- Ee słucham? O co chodzi? - wykrztusił, wyjątkowo strapiony, gdyż L właśnie wskazywał palcem na waniliowego loda, a sam stał w swojej typowej przygarbionej pozie.
- No chodźże! Przepraszam Pana, on źle się czuje i nie lubi lodów!
- Ja nie lubię? - nie zdążył nic dodać, gdyż tym razem to mała dziewczyna pociągnęła go za sobą, kluczyli wokół luster, jednak nigdzie nie widzieli pani w niebieskim kapeluszu. Dziewczyna, pobudzona nagłą wiadomością i nadzieją, teraz wyraźnie ją traciła, jej oczy prześlizgiwały się z jednej osoby na drugą.
- Aua! - głośno wyrwało się L, gdy samochód nagle zahamował, a ten ciągle przebywając zamyślony z głową na szybie, uderzył skronią w oparcie kierowcy. - Watari, nie wiedziałem, że z ciebie taki rajdowiec...
- Wybacz chłopcze. Coś stało się przed nami, chyba samochody się zderzyły, trzeba będzie ich wyminąć. - to mówiąc, staruszek włączył kierunkowskaz i czekał na możliwość włączenia się do ruchu. Na chodnikach tworzyły się spore kałuże, pomimo że zazwyczaj w Tokio bardzo dba się o zachowanie równej infrastruktury. Przez środek ulicy, przebiegała betonowa przegroda na której rosły piękne rośliny i drzewa. Gdyby nie ten deszcz, byłoby na co popatrzeć. Ryuzaki złapał się na tym, że rozmyśla o tak trywialnych rzeczach, jak kolor kwiatków na klombie. Wkrótce jednak jego wzrok padł na dokumenty, które leżały na siedzeniu obok niego. Wiedział co zawierają. Bał się je wziąć do ręki, lecz wiedział, że bez tego niczego nie osiągnie. Serce zaczęło walić mu jak młotem, przechylił nieco teczkę w swoją stronę i jego oczom ukazał się tytuł "Lorena Rosebud". Ręce zaczęły mu się pocić w tej oto teczce znajdują się informacje oraz zdjęcia. Zdjęcia i informacje. Zdjęcia... Wstrzymał oddech, wyciągnął ręce ku teczce, położył ją na kolanach, po czym zamaszystym ruchem ją otworzył. Jego oczy szybko przebiegły treści tam zamieszczone, jednak równie szybko jak to nastąpiło, zamknął teczkę, trzymając ją w powietrzu. Teraz była złożona między jego dłońmi, a jego głowa opadała coraz niżej. Czarne włosy, połyskiwały kropelkami deszczu, który zdążył się na nich zatrzymać przy wsiadaniu do samochodu. Trwał tak bez ruchu, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co dzieje się za oknem i że coraz bardziej zbliżają się do lotniska Haneda. Myślał bardzo intensywnie, jednak jego myśli uciekały tak szybko, jak się pojawiały, gdyby teraz ktoś go o coś zapytał, najpewniej w ogóle by tego nie usłyszał. Jedyne, co cisnęło mu się na usta i powtarzał sobie jak mantrę, jednocześnie uciskając czoło, było pytanie "Dlaczego?".

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 4



Jak to często bywa w Japonii, dzisiejszy poranek przywitał wszystkich siarczystym deszczem. Pochmurne niebo zasłaniało słońce, jednak nie przeszkadzało to całym tabunom ludzi, aby kroczyć po ulicach i spieszyć się do tylko sobie znanych zajęć. L podszedł do okna i zerknął na panoramę miasta. Stwierdził, ż będzie mu brakowało w najbliższym czasie tego specyficznego zgiełku, który towarzyszy temu nigdy nie zapadającemu w sen miastu. Nie miał nikogo z kim mógłby udać się do kina, a później na całonocną imprezę, jednak często zdarzało mu się obserwować rówieśników, szczególnie z zacisza swojej limuzyny. Zakładał w takich momentach czapkę z daszkiem, naciągając ją mocno na oczy i polecał Watariemu podjechać bliżej punktów w których skupiali się młodzi ludzie. Jak twierdził chciał zaopatrywać się w pobliskich sklepach w trudno dostępne słodycze, jednak starszego człowieka, który znał go od małego, nie tak łatwo było zwieźć. Pojawiał się wtedy na jego ustach dobrotliwy uśmiech w którym zawarta była cała troska i sympatia do młodego detektywa. Dlaczego Ryuzaki nie miał przyjaciół? On sam w sumie nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zazwyczaj nie miał większych problemów, podczas rozmowy z ludźmi i to pomimo jego niespotykanych nawyków. Miał w sobie to, co przyciągało, nawet gdy ktoś uważał go za dziwaka, choć to często sprawiało, że często jego słowa nie były brane na poważnie. Taki też miał problem z dziewczynami, ogólnie był nieśmiały, jednak potrafił kilkoma słowami sprawić, że zaczynały piszczeć i całą gromadą zlatywać się koło niego, jednak, nigdy żadna nie interesowała się nim na poważnie. Nigdy, żadna. Tylko Lorena.

Wspomnienie dziewczyny znowu wyrwało go z głębszej zadumy, przed oczami miał jej zielone, mądre oczy. Nagle roześmiał się na cały głos, jego śmiech był nienaturalny i dziwny. Gdyby ktoś przebywał obecnie w tym samym pomieszczeniu z pewnością, by się przestraszył lub co najmniej zdziwił. Krótki napad szybko się skończył i teraz ciemnowłosy chłopak, przyciskał czoło do dłoni, którą oparł o szybę.
- I ja nazywam Bena idiotą. Sam jestem idiotą. Na cholerę mi było to detektywowanie... Zmarnowałem sobie całe życie. - Mówił to hipnotyzującym, mocnym tonem, jakby jego wargi miały trudności z wypowiedzeniem tych wyrazów. Rzadko się zdarzało, aby uzewnętrzniał swoje emocje w taki sposób. Wolał odreagowywać swoje lęki poprzez dziecinne zachowanie, czym innym było obżeranie się ciasteczkami, jak nie próbą zamaskowania wewnętrznego krzyku? Jedząc kolejną piankę, mógł poczuć się tak, jakby nic się nie zmieniło, jakby właśnie spacerował wzdłuż trasy turystycznej londyńskiego zoo wraz z rudowłosą dziewczyną, która ufnie trzymała go za rękę.
- Gdzie widziałaś ją ostatnim razem? To bardzo ważne od tego zaczyna pracę każdy poważny detektyw, a ja przecież jestem bardzo poważny, nie? - To mówiąc Ryuzaki wyrwał się swojej małej klientce i na środku ulicy zaczął odprawiać jakiś nieokreślony taniec. Lorena wybuchnęła śmiechem, nie zwracała kompletnie uwagi na ludzi, którzy przypatrywali się temu spektaklowi ze zdziwieniem, a niektórzy wręcz z dezaprobatą. - Kolejny krok to podanie rysopisu. Opisz mi co miała na sobie, znaki szczególne, czy coś podobnego zdarzyło się wcześniej i wszystko co tylko wpadnie ci do głowy, co może się przydać. - Teraz przybrał swoją typową, przygarbioną postawę w której dłonie wylądowały w kieszeniach...

- Czas na nas! - Głos starca po raz drugi wyrwał chłopaka ze wspomnień. Spojrzał w jego kierunku i zobaczył, że odziany jest jak zwykle w nienaganny, szary garnitur, płaszcz, kamizelkę, koszulę i kapelusz. W jednej ręce trzymał niewielką teczkę z którą nigdy się nie rozstawał, a w drugiej parasol. Nie bacząc na pogodę, czy to deszcz, mróz czy upał, stary Azjata zawsze ubierał się podobnie.
- Angielska elegancja. - Uśmiechając się pod nosem L ruszył w kierunku drzwi. Po drodze sięgnął w kierunku kawowego stolika z którego zabrał wspomnianą, różową filiżankę i zawinął ją w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni jeansów. Pakunek ten z kolei wpakował do niewielkiego plecaka, który stał przy drzwiach, po czym zarzucił go sobie na ramię.
- Wszystkie potrzebne sprzęty są już w drodze na lotnisko. Oznaczone i spakowane. Na przyszłość radziłbym jednak, aby przy praktykowaniu Taekwondo używać sprzętów do tego przeznaczonych. - Watari wskazał palcem na monitor, który leżał rozbity przy ścianie. Ton jego głosu nie wyrażał żadnego wyrzutu, czy emocji, był raczej oznajmieniem oczywistej, oczywistości i to była jedna z cech, za które Ryuzaki uwielbiał tego szlachetnego staruszka. Kolejnymi cechami były słowność, rzetelność i dobroć, dzięki której to, jako małe dziecko nie znalazł się na ulicy. Przez moment L zastanowił się dlaczego ów człowiek, wybrał taką drogę i sposób na życie, jaki wybrał, jednak nadjechanie windy i konieczność podróży na lotnisko, skutecznie wybiła go z tych myśli. Czeka go długa podróż, podczas której na brak czasu do rozważań, nie będzie mógł narzekać.

środa, 9 września 2015

Rozdział 3





L kręcił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Jego myśli zaprzątała treść listu, który wcześniej przeczytał. „Ta dziewczyna została brutalnie zamordowana”, „dziewczyna”, „zamordowana”... Te słowa kotłowały się w umyśle chłopaka i nie dawały mu spokoju.
- Kurde, Ben - powiedział do siebie - kiedy to stałeś się takim dupkiem? - na chwilę przerwał, aby poprawić jedwabną poduszkę, którą solidnie potraktował pięścią - Od kiedy to przyjaciół informuje się o takich rzeczach przez faks? Ale... No tak, ja nie mam przyjaciół, to wszystko wyjaśnia... - to mówiąc chłopak opuścił nogi przy brzegu łóżka i podniósł się.
- Równie dobrze mógłbym się tutaj biczować, jak i próbować zasnąć - omiótł wzrokiem pokój, tak samo zaśmiecony, jak wtedy, gdy postanowił się położyć. Pościel była niedbale rozrzucona po podłodze, na pięknie rzeźbionym stoliku do kawy, roiło się od wszelkich opakowań po cukierkach, bombonierkach i innych łakociach. Stały też brudne talerze po tortach i ciastach. Jedyna, malutka, różowa filiżanka ze śladami po kawie stała pomiędzy całym tym bałaganem i przyciągnęła uwagę Ryuzakiego. Podskoczył w kierunku stolika, równocześnie lądując po turecku na kanapie i wyciągnął rękę w stronę filiżanki. Obracając ją w palcach zadumał się i przeniósł myślami w dawne czasy. Zobaczył Londyn, Zoo w Regent Park, tam gdzie wszystko się zaczęło. Dyrekcja sierocińca uznała, że ich podopieczni mają stanowczo zbyt mało momentów, w których mogliby obcować z „normalnym życiem”, zatem wyprawa do ogrodu zoologicznego wydawała się idealnym pomysłem. Tym bardziej, gdy na co dzień przebywali w oddalonym o ponad godzinę jazdy Winchesterze. Sierociniec Wammy’s House był miejscem dla wyjątkowo uzdolnionych dzieciaków. Nierzadko jego pensjonariusze nie byli wcale sierotami. Często bogaci, ambitni i zapracowani ludzie oddawali tam na wychowanie swoje pociechy, jednak jedno zawsze było niezmienne - aby tam przynależeć trzeba było odznaczać się niebywałym wręcz intelektem. Ta genialność mogła objawiać się na różne sposoby i nie była definiowana przez dobre oceny, sierociniec miał własne testy, które sprawdzały głównie możliwości logicznego myślenia, zapamiętywania i wyciągania wniosków. Byli tacy, którzy potrafili zapamiętać całe ciągi wyrazów, wystarczyło, że popatrzyli chwilę na rozkład jazdy pociągów i znali go, wraz z każdą minutą odjazdu z poszczególnych przystanków. Byli też tacy, którzy do perfekcji opanowali czytanie z ludzkich twarzy, tonu głosu i gestykulacji to, aby bezbłędnie odczytywać, co naprawdę dana osoba ma na myśli, można było przyjąć, że byli istnymi chodzącymi wykrywaczami kłamstw. L był pod tym względem niezwykły, gdyż jego talent nie był tak łatwy do zdefiniowania. Potrafił wiele rzeczy i skrzętnie z tego korzystał, niektórzy ośmielali się rzec, że nawet za bardzo. Przy całej swojej inteligencji był też niesamowicie dziecinny i infantylny, co często objawiało się tym, że wszelkie swoje sprawy traktował jako wyzwania i nie uznawał porażki. Ta chorobliwa ambicja zaprowadziła go na sam szczyt, jeżeli chodzi o karierę prywatnego detektywa, lecz tym samym całkowicie pochłonęła jego życie i właściwie nie dawała mu już szansy na to, aby kiedykolwiek mógł się z tego uwolnić, jednak tego najprawdopodobniej sam Ryuzaki by nie chciał. Odpowiadało mu takie życie. Lubił rozwiązywać zagadki, pakować za kratki przestępców i dopisywać sobie do listy kolejne zasługi. Tym razem jednak jest inaczej. Teraz sprawa dotknęła go osobiście, nigdy nie przypuszczał, że to może się wydarzyć, przecież o tych sprawach jedynie zawsze czytał na sucho w dokumentach. Przeglądał relacje ze zbrodni, fotograficzne lub filmowe, rozmawiał ze świadkami, sprawdzał statystki. Robił to beznamiętnie w oparciu o fakty i nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek mógłby poczuć się tak, jak czuł się w tym momencie. Przecież takie rzeczy działy się zawsze jakimś anonimowym ludziom, gdzieś daleko od niego, często nawet nie widział rodzin ofiar o kontakcie personalnym nie wspominając. Ból i niedowierzanie. Smutek i wściekłość. Widział jakby to było wczoraj zagrody i wybiegi dla lwów, jednak jego wzrok uciekał w innym kierunku. Na ławce wśród zieleni siedziała dziewczynka, na oko 12-letnia i płakała. Niewiele się zastanawiając, Ryuzaki odłączył się od reszty i jak w transie podszedł do nieszczęsnej. Przysiadł na brzegu ławki i zerknął nieśmiało na dziewczynę, która nawet nie zdawała sobie sprawy z jego nadejścia.
- Ehkem - głośno odchrząknął, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Zagadywanie ludzi nigdy nie należało do jego mocnych stron i nie robił tego w typowy sposób. Jego oczom ukazała się śliczna, choć zarumieniona od płaczu, piegowata buźka. Włosy dziewczyny, lekko falujące wokół twarzy, miotały złote odblaski od mocnego porannego słońca.
- Ki... Kim jesteś? - Spytała pociągając nosem.
- Ja? Jestem detektywem! - To mówiąc obrócił się w jej stronę i sprezentował jej najbardziej naturalny i poczciwy uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, podkreślając głębię jej zielonych oczu, przez chwilę wstrzymała oddech, po czym wybuchnęła spontanicznym śmiechem. Chłopak zdziwił się, gdyż przywykł do poważnej atmosfery, jaka panuje w ośrodku, jednak ta reakcja przypadła mu do gustu i starał się ją podtrzymać, zasypując dziewczynę pytaniami, „dlaczego” i strojeniem dziwnych min. W końcu tajemnicza, zielonooka dziewczyna się opanowała i nabierając powietrza wykrztusiła.
- Wiesz, nie wyglądasz na detektywa. Oglądałam w telewizji detektywów. Są starzy i brzydcy i mają takie śmieszne kapelusze, a ty go nie masz. - Mówiąc to, wskazała palcem na włosy L’a, które żyły swoim własnym życiem i wiecznie były potargane we wszystkich kierunkach. Nagle jednak zmarszczyła brwi, zamyśliła się i sprawiała wrażenie osoby, której przyszła do głowy nagła myśl.
- Musisz mi pomóc! Jeżeli jesteś detektywem, to musisz pomóc mi odnaleźć mamę! - Stanęła na równe nogi i pociągnęła zaskoczonego chłopaka za rękę, niewiele myśląc dał się porwać.
- To wyjaśnia, dlaczego płakałaś. Spokojnie, odnajdziemy Twoją mamę albo nie nazywam się L! - Detektyw przybrał groteskową pozę, imitującą supermana.
- L? - Odparła zdziwiona dziewczyna. - Nigdy nie słyszałam równie dziwnego imienia, lecz moje też zaczyna się na tę samą literę, nazywam się Loreen.

- Ryuzaki, Ryuzaki! - Z zamyślenia wyrwał go głos Watariego, który wszedł do pokoju i przebywał tutaj od dłuższej chwili. - Martwiłem się, nie odzywałeś się, ani nie odpowiadałeś na pukanie. Nie rób takich rzeczy, bo przyprawisz starca o zawał! - Rzekł z wyrzutem, po czym pojawił się na jego obliczu dobrotliwy, acz zakłopotany uśmiech. - Musimy zaraz wyruszać na lotnisko.
- Która godzina? - Spytał zdezorientowany chłopak, dopiero zorientował się, że ciągle trzyma w ręku różową filiżankę i ściska palce do tego stopnia, że aż zbielały, nawet, pomimo, że on sam zawsze jest blady jak ściana.
- Dochodzi siódma. Lot zaplanowany jest na 8.50, British Airways, czas podróży 12 i pół godziny. Miejsca w klasie biznesowej, jednak niemal wszystkie miejsca były już zajęte. Trzeba dopełnić wszystkich formalności i spakować najważniejsze rzeczy. Dostałem też informacje prosto ze Scotland Yardu, wyrażają wdzięczność na wieść o przybyciu sławnego detektywa, jednak wyrażają głębokie przekonanie, że sami są w stanie poradzić sobie z tą sprawą, gdyż jak twierdzą wydarzyło się to na ich terenie, który znają najlepiej. - To typowe dla Anglików, uważają, że wszystko potrafią lepiej, lecz gdy tylko przyjdzie, co, do czego lecą po pomoc, a na koniec zasługi i tak przypiszą sobie. - wtrącił Ryuzaki, ciągle wpatrując się w naczynie. - Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?
- Tak... Loreene zostawiła dla ciebie list, który otrzymamy, gdy tylko tam przybędziemy.
- List? - L zmarszczył brwi i aż cały zadrżał, słyszą to słowo. Jego serce zaczęło mocniej bić, a w głowie myśli plątały się i były nieskładne. Zupełnie nowe uczucie dla tak usystematyzowanego umysłu, wiedział, że ta sprawa nie będzie w niczym przypominać poprzednich.
- Idę się przebrać i jedziemy na lotnisko. - Powiedział pochmurno, po czym mechanicznie wkroczył do sypialni, aby dobrać sobie ubrania, które w gruncie rzeczy wyglądały tak samo jak te, które miał na sobie, lecz wyróżniały się tym, że były czyste.

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 2



L oddychał ciężko. Obraz rozmazywał mu się przed oczami i miał wrażenie, że za chwilę straci przytomność. Przez chwilę był zupełnie ogłuszony, nie wiedział gdzie się znajduje i o co właściwie chodzi. Czy to o czym dowiedział się przed chwilą jest prawdą, czy tylko snem? Jego oczy rozszerzyły się nienaturalnie, kciuk zbliżył do ust i tak trwał w niemym zawieszeniu, wpatrzony w jeden bliżej nie określony punkt. Watari zebrał się w sobie. Powoli wstał z krzesła, dyskretnie otarł oczy materiałową chusteczką, którą zawsze nosił w kieszeni, odchrząknął i zbliżył się do chłopaka.
- Ryuzaki! Ryuzaki słyszysz mnie? - to mówiąc, zaniepokojony starzec zbliżył się jeszcze bardziej, a gdy zobaczył, że młody detektyw w ogóle nie reaguje, złapał jego ramiona i lekko potrząsnął - Ryuzaki powiedz coś! Co to wszystko ma znaczyć? Ten list, ten... w tym momencie głos mu się załamał, a łzy ponownie stanęły w oczach. Cofając się o kilka kroków dotarł do brzegu łóżka, odruchowo usiadł na nim i pogrążył się w rozmyślaniach. Trwali tak obydwaj przez dłuższy czas, a ciszę w pomieszczeniu, zakłócało jedynie tykanie zegara. W pewnym momencie L zmienił swoją pozycję, niezgrabnie podniósł się z podłogi, włożył ręce do kieszeni, jego usta zacisnęły się, a oczy wyrażały silne postanowienie - Watari, kup bilety na lot do Londynu pierwszym możliwym samolotem na nazwisko Erar... - w tym momencie chłopak przerwał, odwrócił się wolno w stronę przyjaciela i kontynuował stanowczym, lecz cichym głosem - Nie! Tym razem nie będzie żadnych innych tożsamości. Żadnych gierek i ukrywania się za pieprzonym monitorem - to mówiąc doskoczył do komputera i jednym kopniakiem przeniósł ekran na drugi koniec pokoju - Zrobię to sam. Od początku do końca ja! Jestem jej to winny, kurwa mać! Kto byłby zdolny do czegoś takiego? Watari, który ciągle siedział na łóżku, przeżył niemałe zdziwienie, ciągle myślał o treści faksu, a dodatkowo zachowanie chłopaka, wykraczało stanowczo, po za jego normalne zwyczaje. A jeżeli mowa o normalności, to Ryuzakiego z pewnością nie można zaliczyć do normalnych w potocznym znaczeniu tego słowa. Był samotnikiem, wiecznie zajmującym się rozwiązywaniem najróżniejszych spraw, których inni detektywi nie byli w stanie rozwikłać. Wszelkie sprawy prowadził zazwyczaj w swojej samotni, potrafił rozwiązać zagadki z miejsc oddalonych o tysiące kilometrów, przy użyciu jedynie informacji i instruowaniu swoich ludzi. Jego ulubionym zajęciem było jedzenie, a konkretnie pochłanianie całych kilogramów słodyczy, przy czym patrząc na jego nieskazitelną figurę oraz formę, było wręcz nieprawdopodobne. Jak sam twierdził intensywne myślenie, pozwalało mu w utrzymaniu odpowiedniej wagi. Był też niezłym tenisistą. Chłopak, który nie spotyka się ze znajomymi, nie umawia z dziewczynami, żyje w świecie dostępnym tylko dla siebie oraz swojego najwierniejszego pracownika, Watariego. Ot typowy geniusz, któremu nie zawróciły w głowie pieniądze, a na ilość których nie mógłby narzekać.

Watari spojrzał na detektywa, nie widział już małego chłopca, którego kiedyś dane mu było poznać i którego często widział, nawet w ostatnim czasie, nawet jeszcze pół godziny temu. Ujrzał dorosłego bezkompromisowego mężczyznę w dodatku przekonanego o słuszności swoich racji. Choć wcześniej dręczyła go niepewność i chęć sprawdzenia, czy aby ta wiadomość ma potwierdzenie w faktach, rzekł jedynie - Tak jest, Ryuzaki San. Idę zająć się wszystkim. Czy coś jeszcze mam zrobić?
- Zgłoś obsłudze hotelu, żeby wstrzymali dzisiejszą dostawę, nie mam ochoty na jedzenie. Watari skłonił się i wyszedł. L omiótł wzrokiem pokój, który obecnie wyglądał jak po przejściu tornada. Spojrzał na list, po czym podszedł do okna - Tak, wkrótce taki sam chaos zapanuje w twoim życiu, ty niewyobrażalny skurwielu - to mówiąc patrzył w przestrzeń, jakby już teraz mógł dostrzec przez nie Londyn wraz ze swoją zimną architekturą.

Rozdział 1



- Gratuluję Panu w imieniu rządu USA. Zapobiegł Pan panice i naruszeniu porządku w naszym kraju. Sprawiedliwości stało się za dość, a Barber (fryzjer) z New Jersey, zostanie już wkrótce stracony. Nadal jednak nie mogę wyjść z podziwu, jak udało się rozwikłać tę sprawę, nie wyjeżdżając nawet z Japonii?
- Panie Wiliamson, moje środki i możliwości, są na tyle rozwinięte, że coś tak trywialnego jak odległość, nie ma najmniejszego znaczenia. Liczą się fakty i dowody, a najlepiej składa mi się je w całość w czterech ścianach. To nietypowe, żeby ofiary których ciała zostały całkowicie zmasakrowane, posiadały zadbane i pięknie ułożone włosy. Na ofiary morderca wybierał tylko te długowłose, młode dziewczyny. Po przeprowadzeniu śledztwa, które było dość mozolne, a polegało na dokładnym wywiadzie i sprawdzeniu wszystkich znaczących salonów fryzjerskich, wyłoniło się kilka mężczyzn którzy byli dość ekscentryczni i przejawiali intensywne zainteresowanie swoimi klientkami. Przy okazji okazało się, że wśród fryzjerów płci męskiej, to wcale nie jest tak popularne. Po nitce doszedłem do kłębka. - Mówiąc to, młodzieniec wyglądający na mniej więcej dziewiętnaście lat, pochłonął ogromną łyżkę waniliowego tortu.
- Estm pawedliwoscom. - Wykrztusił do mikrofonu komputera, poprzez pełne usta słodkiego ciasta.
- Em, no tak. Niniejszym gratuluję Panu ponownie profesjonalizmu, zaangażowania i umysłu, którego nie powstydziłby się nie jeden nasz agent. Mamy dla Pana propozycję współpracy, stałej współpracy na bardzo korzystnych warunkach. - Tutaj rozmówca zrobił lekką pauzę, aby wzmocnić efekt swoich słów - Nie musiałby Pan o nic już się martwić, jedynie pomagałby Pan nam w ciężkich sprawach, takich jak ta ostatnia. Posiadałby Pan własną siedzibę o najwyższych standardach, bezpieczeństwa i komfortu. Po więcej szczegółów proszę zgłosić się do szefa FBI, dodatkowo nieodzowny jest hmm kontakt personalny, chociażby w celu weryfikacji Pańskiej tożsamości, czy to stanowi problem? Przy takich zasługach, nawet gdyby był Pan dajmy na to zbiegiem, góra dałaby pozwolenie na zatuszowanie sprawy... Pomożemy Panu, tylko proszę nam dać szansę. Taka okazja może się nie powtórzyć. - Chłopak przełknął kolejne dwa kęsy tortu, jego czarne, rozczochrane włosy opadły mu na oczy, a na twarzy pojawił się nieokreślonego rodzaju uśmiech.
- Tak więc uważacie, że L, jest tak łatwy do kupienia? Lub, że jestem zbiegłym kryminalistą i w ramach odkupienia win, poszukuję zbrodniarzy? Doprawdy ludzka fantazja nie zna granic... po tych słowach w żołądku chłopaka wylądowały puszyste różowe pianki.
- Ależ proszę Pana! Proszę się nie unosić, jeżeli nie ma Pan nic na sumieniu to nawet lepiej! Kierują Panem zatem iście szlachetne pobudki, teraz jeszcze bardziej urósł Pan w moich oczach. Proszę zrozumieć, że Pański hmm nietypowy sposób bycia i kontakt jedynie telefoniczny lub poprzez komputer, zaczyna być komentowany w szerszych kręgach. Każdy zastanawia się...
- Nie interesuje mnie co inni o mnie myślą i z jakich pobudek agenci FBI, zgłaszają się do służby. Lubię ćwiczyć szare komórki i nie znoszę przegrywać, zabijanie ludzi to coś niewybaczalnego i będę do końca walczyć z tym procederem na własny rachunek. Chłopak przerwał na moment swą wypowiedź i skierował się w stronę okna, niewidzącym wzrokiem spoglądał w przestrzeń. - Po za tym nie mógłbym mieszkać w Stanach, macie tam beznadziejne słodycze. wycedził znudzonym tonem.
- Słucham? Słodycze? Czy Pan sobie ze mnie kpi?
- Nie, dlaczego, to bardzo ważna sprawa, powiedziałbym nawet, że najważniejsza. L nabrał mocno powietrza w płuca i powrócił do biurka obstawionego wszelkiego rodzaju łakociami, wśród których stał laptop, a na jego ekranie widoczna była duża, czarna gotycka litera na białym tle, pomysłowy czytelnik domyśli się, jaka to była litera.
- Moment, nie tak szybko! Prezydent Bush pragnie złożyć Panu podziękowania osobiście, włącznie z nadaniem orderu i medalem za specjalne osiągnięcia dla narodu. Nie może Pan od tak odmówić! To nie pierwsza ważna sprawa, którą Pan rozwikłał!
- Odmawiam, jak już wspomniałem nie przywykłem do wykładania swoich kart na stół, podczas gdy gra nadal jest w toku. Arigatou za współpracę. Pomyślcie o mnie gdy na horyzoncie pojawi się nowa, trudna sprawa. To mówiąc młody detektyw zerwał połączenie z Waszyngtońskim urzędnikiem. - Ci amerykańscy marzyciele. wyszeptał do siebie L z widocznym uśmiechem na twarzy. Podniósł się z kucek i przybrał dla niego typową, przygarbioną sylwetkę. Przystawił palec wskazujący do ust i pogrążył się w rozmyślaniach, na sobie tylko wiadome tematy. Ubrany był w białą, luźną, prostą bluzę, wyjątkowo pogiętą i niedbale założoną, do tego jasne, sprane, wytarte jeansy i bose stopy, pozwalały odnieść wrażenie, że oto nie stoi przed nami światowej sławy detektyw, a jedynie zwykły, bardzo ubogi nastolatek. A jeżeli o pieniądzach mowa, to L nie mógł się o nie martwić. Rozwiązywanie trudnych zagadek, pozwoliło mu na znaczące wzbogacenie się, a i ostatnia rozwiązana sprawa, znacząco zasili jego i tak wielocyfrowe już konto bankowe. Sam fakt, że przebywał obecnie w hotelu Seiyo Ginza w Tokio, mówił za siebie. Piękne wiktoriańskie meble, drogie obicia kanap, ogromne łóżko, beżowe marmury i taras z widokiem na tętniące życiem miasto, robiły ogromne wrażenie. Teraz szczególnie widok ten był zapierający dech w piersiach, ponieważ noc była już w pełni, a pięknie oświetlone budynki, to coś co zachwyci najbardziej wymagającego klienta. Detektyw jednak myślał, myślał, nadal myślał, stał już tak dłuższą chwilę, gdy nagle przy drzwiach do jego apartamentu, rozległy kroki i po chwili dało się słyszeć złożone pukanie.
- Wejdź Watari! Nie zamykałem drzwi... na te słowa klamka ugięła się i do pokoju wkroczył wysoki starzec o poczciwej i spokojnej twarzy. Był japończykiem z krwi i kości, co pozwalało starzeć mu się z większym urokiem, niż to zazwyczaj ma miejsce u Europejczyków lub Amerykanów. Pomimo sędziwego, choć nieokreślonego wieku, nadal zachował wigor i pogodę ducha. Małe okrągłe lenonki (okulary) podkreślały, dobrotliwość ale i suchą rzeczowość jego osoby.
- Paniczu, czyżbyś zapomniał o swoim bezpieczeństwie? Nadeszły raporty agentów w sprawie porwania tego Kenijskiego biznesmena, chcesz się tym teraz zająć?
- Nie nazywaj mnie tak. Nie... Chcę odpocząć, czuję, że ostatnio zbyt wiele poświęcam czasu na pracę. Nie mam już na to siły, w dodatku te sprawy, zawsze są takie proste... To jak gra w szachy z małym dzieckiem, nie sprawia żadnej radości. odparł chłopak po czym rzucił się na kanapę i zanurzył głowę w kosztownych poduszkach.
- Nic się nie zmieniłeś. odparł Watari z uśmiechem. Zawsze wszystko traktujesz jak rywalizację, podczas gdy można czerpać radość z samej pomocy innym. mężczyzna położył dokumenty na biurku obok komputera i sterty produktów żywnościowych, po czym usiadł na końcu kanapy i zmierzwił i tak już poplątaną czuprynę chłopaka. - Uczenie dziecka również może być czymś interesującym, oczywiście tylko wtedy, gdy masz wystarczająco cierpliwości i odpoczynku od niego. L wyciągnął twarz z objęcia poduszek i spojrzał na starca rozbawionym spojrzeniem, po czym obydwoje roześmiali się beztrosko. - Dosyć tych bzdur, wracam do pracy. Watari wstał i jak zwykle szybko powrócił do swej zasadniczej formy. - Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Nie, mam wszystko czego mi potrzeba, dobranoc Watari.
- Dobranoc, Paniczu. odparł starzec, a mówiąc to ukłonił się i szybko zniknął za drzwiami. Lawliet pozostał sam ze swoimi wcześniejszymi myślami. Skierował się na już wspomniany taras. Spoglądał na ciemną noc, skąpaną w światłach budynków, latarni i samochodów, zdawało się, że wszystko żyło swoim życiem, jakby te światła nie były używane przez ludzi, a jedynie były spektaklem na który kupił bilet i teraz może go oglądać w loży honorowej.
- Taki ciepły wiatr, może jednak powinienem to zrobić. Może jeszcze nie jest za późno. Tak rzadko wychodzę z domu, tak mało jest życia w moim życiu... takie oto chaotyczne myśli przewijały się przez głowę L’a, i które szeptał do siebie skrycie. Wtem dało się słyszeć dźwięk nadchodzącego faksu. Drukowanie już się rozpoczęło i pierwsze dwie kartki wysunęły się z maszyny. - I ja tu myślę o spokoju... zamruczał do siebie chłopak i skoczył do aparatu, aby przejrzeć korespondencję. Oblizując lizaka, którego zgarnął ze stołu, wykrzywił głowę i bez wzięcia do ręki kartki rozpoczął czytanie. Treść listu była następująca:

Drogi Lawliet
Stała się rzecz straszna. Dowiedzieliśmy się od Johnn’a White’a, gdzie obecnie przebywasz. Nie wiem czy pamiętasz Loreen? z ust L wypadł lizak i przykleił się do z pewnością drogiego dywanu. - Była taka mała ruda dziewczynka, która mieszkała nieopodal naszej centrali w Londynie, oczywiście teraz już nie jest taką małą dziewczynką, a raczej powiedziałbym, że nie była nią... Nie jestem dobry w pisaniu, dobrze wiesz o tym, a chodzi o to, że ta dziewczyna została brutalnie zamordowana. Policja jak zwykle jest nieudolna w takich sprawach, przesyłam zdjęcie jej zwłok oraz spis rzeczy, które posiadała przy sobie w chwili napadu. Wiem, że to niezbyt sympatyczny widok ale rozwiązałeś już tyle spraw, że na pewno nie sprawi to problemu, liczymy, że pomożesz nam w ujęciu sprawcy, kilkoma podpowiedziami. Bardzo mi przykro, wiem, że gdy ginie ktoś, kogo znaliśmy choćby z widzenia to sprawia to ból. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej.
Ben Johnson

L stał jak sparaliżowany, powoli ujął brzeg kartki pomiędzy kciuk i palec wskazujący, a gdy z pod spodu, ukazało mu się wspomniane w liście zdjęcie, upadł na podłogę z głuchym krzykiem. Ogromny ból wyrywał mu się z piersi, a myśli zawsze tak czyste i poukładane, nagle rozbiegały się we wszystkich kierunkach. Zaczął krzyczeć i uderzać pięściami w podłogę, szybko zjawił się Watari, który sąsiadując z pokojem chłopaka, usłyszał niepokojące hałasy. Widok jaki zastał wstrząsnął nim, nigdy nie widział Lawlieta w takim stanie, jego ciało było podkulone, drżące, oczy nieruchome, klatka piersiowa unosiła się szybko i opadała ciężko, leżał tak bez ruchu. Starzec podszedł do maszyny i obejrzał nadesłane zdjęcie, szybko potrzebował podsunąć sobie krzesło, na które opadł bezwładnie, nawet jego zazwyczaj oschły i rzeczowy sposób bycia, przegrał z najzwyklejszym ludzkim odruchem. Watari płakał. Oczy Lawlieta były suche, nieruchome niczym martwej lalki, jedynie z jego ust dało się słyszeć regularnie powtarzane słowo. Tylko jedno słowo.
- Loreen.