Przedstawione tutaj postacie L Lawlieta oraz Watariego nie są mojego autorstwa. Wszelkie prawa do tych postaci należą do Tsugumi Oby, autora mangi Death Note. Przedstawione wydarzenia, tekst jak i postacie poboczne są wytworem mojej wyobraźni w oparciu o to, co było wiadome na temat życia Ryuzakiego.

Nie zgadzam się na kopiowanie i umieszczanie tekstu, bądź jego fragmentów bez podawania źródła.

Życzę miłej lektury! Komentarze mile widziane, gdyż dobrze wiedzieć, że pisze się dla kogoś :)

czwartek, 10 września 2015

Rozdział 4



Jak to często bywa w Japonii, dzisiejszy poranek przywitał wszystkich siarczystym deszczem. Pochmurne niebo zasłaniało słońce, jednak nie przeszkadzało to całym tabunom ludzi, aby kroczyć po ulicach i spieszyć się do tylko sobie znanych zajęć. L podszedł do okna i zerknął na panoramę miasta. Stwierdził, ż będzie mu brakowało w najbliższym czasie tego specyficznego zgiełku, który towarzyszy temu nigdy nie zapadającemu w sen miastu. Nie miał nikogo z kim mógłby udać się do kina, a później na całonocną imprezę, jednak często zdarzało mu się obserwować rówieśników, szczególnie z zacisza swojej limuzyny. Zakładał w takich momentach czapkę z daszkiem, naciągając ją mocno na oczy i polecał Watariemu podjechać bliżej punktów w których skupiali się młodzi ludzie. Jak twierdził chciał zaopatrywać się w pobliskich sklepach w trudno dostępne słodycze, jednak starszego człowieka, który znał go od małego, nie tak łatwo było zwieźć. Pojawiał się wtedy na jego ustach dobrotliwy uśmiech w którym zawarta była cała troska i sympatia do młodego detektywa. Dlaczego Ryuzaki nie miał przyjaciół? On sam w sumie nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zazwyczaj nie miał większych problemów, podczas rozmowy z ludźmi i to pomimo jego niespotykanych nawyków. Miał w sobie to, co przyciągało, nawet gdy ktoś uważał go za dziwaka, choć to często sprawiało, że często jego słowa nie były brane na poważnie. Taki też miał problem z dziewczynami, ogólnie był nieśmiały, jednak potrafił kilkoma słowami sprawić, że zaczynały piszczeć i całą gromadą zlatywać się koło niego, jednak, nigdy żadna nie interesowała się nim na poważnie. Nigdy, żadna. Tylko Lorena.

Wspomnienie dziewczyny znowu wyrwało go z głębszej zadumy, przed oczami miał jej zielone, mądre oczy. Nagle roześmiał się na cały głos, jego śmiech był nienaturalny i dziwny. Gdyby ktoś przebywał obecnie w tym samym pomieszczeniu z pewnością, by się przestraszył lub co najmniej zdziwił. Krótki napad szybko się skończył i teraz ciemnowłosy chłopak, przyciskał czoło do dłoni, którą oparł o szybę.
- I ja nazywam Bena idiotą. Sam jestem idiotą. Na cholerę mi było to detektywowanie... Zmarnowałem sobie całe życie. - Mówił to hipnotyzującym, mocnym tonem, jakby jego wargi miały trudności z wypowiedzeniem tych wyrazów. Rzadko się zdarzało, aby uzewnętrzniał swoje emocje w taki sposób. Wolał odreagowywać swoje lęki poprzez dziecinne zachowanie, czym innym było obżeranie się ciasteczkami, jak nie próbą zamaskowania wewnętrznego krzyku? Jedząc kolejną piankę, mógł poczuć się tak, jakby nic się nie zmieniło, jakby właśnie spacerował wzdłuż trasy turystycznej londyńskiego zoo wraz z rudowłosą dziewczyną, która ufnie trzymała go za rękę.
- Gdzie widziałaś ją ostatnim razem? To bardzo ważne od tego zaczyna pracę każdy poważny detektyw, a ja przecież jestem bardzo poważny, nie? - To mówiąc Ryuzaki wyrwał się swojej małej klientce i na środku ulicy zaczął odprawiać jakiś nieokreślony taniec. Lorena wybuchnęła śmiechem, nie zwracała kompletnie uwagi na ludzi, którzy przypatrywali się temu spektaklowi ze zdziwieniem, a niektórzy wręcz z dezaprobatą. - Kolejny krok to podanie rysopisu. Opisz mi co miała na sobie, znaki szczególne, czy coś podobnego zdarzyło się wcześniej i wszystko co tylko wpadnie ci do głowy, co może się przydać. - Teraz przybrał swoją typową, przygarbioną postawę w której dłonie wylądowały w kieszeniach...

- Czas na nas! - Głos starca po raz drugi wyrwał chłopaka ze wspomnień. Spojrzał w jego kierunku i zobaczył, że odziany jest jak zwykle w nienaganny, szary garnitur, płaszcz, kamizelkę, koszulę i kapelusz. W jednej ręce trzymał niewielką teczkę z którą nigdy się nie rozstawał, a w drugiej parasol. Nie bacząc na pogodę, czy to deszcz, mróz czy upał, stary Azjata zawsze ubierał się podobnie.
- Angielska elegancja. - Uśmiechając się pod nosem L ruszył w kierunku drzwi. Po drodze sięgnął w kierunku kawowego stolika z którego zabrał wspomnianą, różową filiżankę i zawinął ją w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni jeansów. Pakunek ten z kolei wpakował do niewielkiego plecaka, który stał przy drzwiach, po czym zarzucił go sobie na ramię.
- Wszystkie potrzebne sprzęty są już w drodze na lotnisko. Oznaczone i spakowane. Na przyszłość radziłbym jednak, aby przy praktykowaniu Taekwondo używać sprzętów do tego przeznaczonych. - Watari wskazał palcem na monitor, który leżał rozbity przy ścianie. Ton jego głosu nie wyrażał żadnego wyrzutu, czy emocji, był raczej oznajmieniem oczywistej, oczywistości i to była jedna z cech, za które Ryuzaki uwielbiał tego szlachetnego staruszka. Kolejnymi cechami były słowność, rzetelność i dobroć, dzięki której to, jako małe dziecko nie znalazł się na ulicy. Przez moment L zastanowił się dlaczego ów człowiek, wybrał taką drogę i sposób na życie, jaki wybrał, jednak nadjechanie windy i konieczność podróży na lotnisko, skutecznie wybiła go z tych myśli. Czeka go długa podróż, podczas której na brak czasu do rozważań, nie będzie mógł narzekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz