L kręcił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.
Jego myśli zaprzątała treść listu, który wcześniej przeczytał. „Ta dziewczyna została brutalnie zamordowana”, „dziewczyna”,
„zamordowana”... Te słowa kotłowały się w umyśle chłopaka i nie dawały mu spokoju.
- Kurde, Ben - powiedział
do siebie - kiedy to stałeś się takim dupkiem? - na chwilę przerwał, aby
poprawić jedwabną poduszkę, którą solidnie potraktował pięścią - Od kiedy to
przyjaciół informuje się o takich rzeczach przez faks? Ale... No tak, ja nie
mam przyjaciół, to wszystko wyjaśnia... - to mówiąc chłopak opuścił nogi przy
brzegu łóżka i podniósł się.
- Równie dobrze mógłbym
się tutaj biczować, jak i próbować zasnąć - omiótł wzrokiem pokój, tak samo zaśmiecony,
jak wtedy, gdy postanowił się położyć. Pościel była niedbale rozrzucona po
podłodze, na pięknie rzeźbionym stoliku do kawy, roiło się od wszelkich
opakowań po cukierkach, bombonierkach i innych łakociach. Stały też brudne
talerze po tortach i ciastach. Jedyna, malutka, różowa filiżanka ze śladami po
kawie stała pomiędzy całym tym bałaganem i przyciągnęła uwagę Ryuzakiego.
Podskoczył w kierunku stolika, równocześnie lądując po turecku na kanapie i
wyciągnął rękę w stronę filiżanki. Obracając ją w palcach zadumał się i
przeniósł myślami w dawne czasy. Zobaczył Londyn, Zoo w Regent Park, tam gdzie
wszystko się zaczęło. Dyrekcja sierocińca uznała, że ich podopieczni mają
stanowczo zbyt mało momentów, w których mogliby obcować z „normalnym życiem”,
zatem wyprawa do ogrodu zoologicznego wydawała się idealnym pomysłem. Tym
bardziej, gdy na co dzień przebywali w oddalonym o ponad godzinę jazdy
Winchesterze. Sierociniec Wammy’s House był miejscem dla wyjątkowo uzdolnionych
dzieciaków. Nierzadko jego pensjonariusze nie byli wcale sierotami. Często bogaci,
ambitni i zapracowani ludzie oddawali tam na wychowanie swoje pociechy, jednak
jedno zawsze było niezmienne - aby tam przynależeć trzeba było odznaczać się
niebywałym wręcz intelektem. Ta genialność mogła objawiać się na różne sposoby
i nie była definiowana przez dobre oceny, sierociniec miał własne testy, które
sprawdzały głównie możliwości logicznego myślenia, zapamiętywania i wyciągania
wniosków. Byli tacy, którzy potrafili zapamiętać całe ciągi wyrazów,
wystarczyło, że popatrzyli chwilę na rozkład jazdy pociągów i znali go, wraz z
każdą minutą odjazdu z poszczególnych przystanków. Byli też tacy, którzy do
perfekcji opanowali czytanie z ludzkich twarzy, tonu głosu i gestykulacji to,
aby bezbłędnie odczytywać, co naprawdę dana osoba ma na myśli, można było
przyjąć, że byli istnymi chodzącymi wykrywaczami kłamstw. L był pod tym
względem niezwykły, gdyż jego talent nie był tak łatwy do zdefiniowania.
Potrafił wiele rzeczy i skrzętnie z tego korzystał, niektórzy ośmielali się
rzec, że nawet za bardzo. Przy całej swojej inteligencji był też niesamowicie
dziecinny i infantylny, co często objawiało się tym, że wszelkie swoje sprawy
traktował jako wyzwania i nie uznawał porażki. Ta chorobliwa ambicja
zaprowadziła go na sam szczyt, jeżeli chodzi o karierę prywatnego detektywa,
lecz tym samym całkowicie pochłonęła jego życie i właściwie nie dawała mu już
szansy na to, aby kiedykolwiek mógł się z tego uwolnić, jednak tego
najprawdopodobniej sam Ryuzaki by nie chciał. Odpowiadało mu takie życie. Lubił
rozwiązywać zagadki, pakować za kratki przestępców i dopisywać sobie do listy
kolejne zasługi. Tym razem jednak jest inaczej. Teraz sprawa dotknęła go
osobiście, nigdy nie przypuszczał, że to może się wydarzyć, przecież o tych
sprawach jedynie zawsze czytał na sucho w dokumentach. Przeglądał relacje ze
zbrodni, fotograficzne lub filmowe, rozmawiał ze świadkami, sprawdzał
statystki. Robił to beznamiętnie w oparciu o fakty i nigdy nie przypuszczał, że
kiedykolwiek mógłby poczuć się tak, jak czuł się w tym momencie. Przecież takie
rzeczy działy się zawsze jakimś anonimowym ludziom, gdzieś daleko od niego,
często nawet nie widział rodzin ofiar o kontakcie personalnym nie wspominając.
Ból i niedowierzanie. Smutek i wściekłość. Widział jakby to było wczoraj
zagrody i wybiegi dla lwów, jednak jego wzrok uciekał w innym kierunku. Na
ławce wśród zieleni siedziała dziewczynka, na oko 12-letnia i płakała. Niewiele
się zastanawiając, Ryuzaki odłączył się od reszty i jak w transie podszedł do
nieszczęsnej. Przysiadł na brzegu ławki i zerknął nieśmiało na dziewczynę,
która nawet nie zdawała sobie sprawy z jego nadejścia.
- Ehkem - głośno
odchrząknął, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Zagadywanie ludzi nigdy nie
należało do jego mocnych stron i nie robił tego w typowy sposób. Jego oczom
ukazała się śliczna, choć zarumieniona od płaczu, piegowata buźka. Włosy
dziewczyny, lekko falujące wokół twarzy, miotały złote odblaski od mocnego
porannego słońca.
- Ki... Kim jesteś? - Spytała
pociągając nosem.
- Ja? Jestem detektywem!
- To mówiąc obrócił się w jej stronę i sprezentował jej najbardziej naturalny i
poczciwy uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Źrenice dziewczyny rozszerzyły
się, podkreślając głębię jej zielonych oczu, przez chwilę wstrzymała oddech, po
czym wybuchnęła spontanicznym śmiechem. Chłopak zdziwił się, gdyż przywykł do
poważnej atmosfery, jaka panuje w ośrodku, jednak ta reakcja przypadła mu do
gustu i starał się ją podtrzymać, zasypując dziewczynę pytaniami, „dlaczego” i
strojeniem dziwnych min. W końcu tajemnicza, zielonooka dziewczyna się
opanowała i nabierając powietrza wykrztusiła.
- Wiesz, nie wyglądasz na
detektywa. Oglądałam w telewizji detektywów. Są starzy i brzydcy i mają takie
śmieszne kapelusze, a ty go nie masz. - Mówiąc to, wskazała palcem na włosy
L’a, które żyły swoim własnym życiem i wiecznie były potargane we wszystkich
kierunkach. Nagle jednak zmarszczyła brwi, zamyśliła się i sprawiała wrażenie
osoby, której przyszła do głowy nagła myśl.
- Musisz mi pomóc! Jeżeli
jesteś detektywem, to musisz pomóc mi odnaleźć mamę! - Stanęła na równe nogi i
pociągnęła zaskoczonego chłopaka za rękę, niewiele myśląc dał się porwać.
- To wyjaśnia, dlaczego
płakałaś. Spokojnie, odnajdziemy Twoją mamę albo nie nazywam się L! - Detektyw
przybrał groteskową pozę, imitującą supermana.
- L? - Odparła zdziwiona
dziewczyna. - Nigdy nie słyszałam równie dziwnego imienia, lecz moje też
zaczyna się na tę samą literę, nazywam się Loreen.
- Ryuzaki, Ryuzaki! - Z
zamyślenia wyrwał go głos Watariego, który wszedł do pokoju i przebywał tutaj od
dłuższej chwili. - Martwiłem się, nie odzywałeś się, ani nie odpowiadałeś na
pukanie. Nie rób takich rzeczy, bo przyprawisz starca o zawał! - Rzekł z
wyrzutem, po czym pojawił się na jego obliczu dobrotliwy, acz zakłopotany
uśmiech. - Musimy zaraz wyruszać na lotnisko.
- Która godzina? - Spytał
zdezorientowany chłopak, dopiero zorientował się, że ciągle trzyma w ręku
różową filiżankę i ściska palce do tego stopnia, że aż zbielały, nawet, pomimo,
że on sam zawsze jest blady jak ściana.
- Dochodzi siódma. Lot zaplanowany
jest na 8.50, British Airways, czas podróży 12 i pół godziny. Miejsca w klasie
biznesowej, jednak niemal wszystkie miejsca były już zajęte. Trzeba dopełnić
wszystkich formalności i spakować najważniejsze rzeczy. Dostałem też informacje
prosto ze Scotland Yardu, wyrażają wdzięczność na wieść o przybyciu sławnego
detektywa, jednak wyrażają głębokie przekonanie, że sami są w stanie poradzić
sobie z tą sprawą, gdyż jak twierdzą wydarzyło się to na ich terenie, który
znają najlepiej. - To typowe dla Anglików, uważają, że wszystko potrafią
lepiej, lecz gdy tylko przyjdzie, co, do czego lecą po pomoc, a na koniec
zasługi i tak przypiszą sobie. - wtrącił Ryuzaki, ciągle wpatrując się w
naczynie. - Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?
- Tak... Loreene
zostawiła dla ciebie list, który otrzymamy, gdy tylko tam przybędziemy.
- List? - L zmarszczył
brwi i aż cały zadrżał, słyszą to słowo. Jego serce zaczęło mocniej bić, a w
głowie myśli plątały się i były nieskładne. Zupełnie nowe uczucie dla tak usystematyzowanego
umysłu, wiedział, że ta sprawa nie będzie w niczym przypominać poprzednich.
- Idę się przebrać i
jedziemy na lotnisko. - Powiedział pochmurno, po czym mechanicznie wkroczył do
sypialni, aby dobrać sobie ubrania, które w gruncie rzeczy wyglądały tak samo
jak te, które miał na sobie, lecz wyróżniały się tym, że były czyste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz