Przedstawione tutaj postacie L Lawlieta oraz Watariego nie są mojego autorstwa. Wszelkie prawa do tych postaci należą do Tsugumi Oby, autora mangi Death Note. Przedstawione wydarzenia, tekst jak i postacie poboczne są wytworem mojej wyobraźni w oparciu o to, co było wiadome na temat życia Ryuzakiego.

Nie zgadzam się na kopiowanie i umieszczanie tekstu, bądź jego fragmentów bez podawania źródła.

Życzę miłej lektury! Komentarze mile widziane, gdyż dobrze wiedzieć, że pisze się dla kogoś :)

środa, 9 września 2015

Rozdział 3





L kręcił się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Jego myśli zaprzątała treść listu, który wcześniej przeczytał. „Ta dziewczyna została brutalnie zamordowana”, „dziewczyna”, „zamordowana”... Te słowa kotłowały się w umyśle chłopaka i nie dawały mu spokoju.
- Kurde, Ben - powiedział do siebie - kiedy to stałeś się takim dupkiem? - na chwilę przerwał, aby poprawić jedwabną poduszkę, którą solidnie potraktował pięścią - Od kiedy to przyjaciół informuje się o takich rzeczach przez faks? Ale... No tak, ja nie mam przyjaciół, to wszystko wyjaśnia... - to mówiąc chłopak opuścił nogi przy brzegu łóżka i podniósł się.
- Równie dobrze mógłbym się tutaj biczować, jak i próbować zasnąć - omiótł wzrokiem pokój, tak samo zaśmiecony, jak wtedy, gdy postanowił się położyć. Pościel była niedbale rozrzucona po podłodze, na pięknie rzeźbionym stoliku do kawy, roiło się od wszelkich opakowań po cukierkach, bombonierkach i innych łakociach. Stały też brudne talerze po tortach i ciastach. Jedyna, malutka, różowa filiżanka ze śladami po kawie stała pomiędzy całym tym bałaganem i przyciągnęła uwagę Ryuzakiego. Podskoczył w kierunku stolika, równocześnie lądując po turecku na kanapie i wyciągnął rękę w stronę filiżanki. Obracając ją w palcach zadumał się i przeniósł myślami w dawne czasy. Zobaczył Londyn, Zoo w Regent Park, tam gdzie wszystko się zaczęło. Dyrekcja sierocińca uznała, że ich podopieczni mają stanowczo zbyt mało momentów, w których mogliby obcować z „normalnym życiem”, zatem wyprawa do ogrodu zoologicznego wydawała się idealnym pomysłem. Tym bardziej, gdy na co dzień przebywali w oddalonym o ponad godzinę jazdy Winchesterze. Sierociniec Wammy’s House był miejscem dla wyjątkowo uzdolnionych dzieciaków. Nierzadko jego pensjonariusze nie byli wcale sierotami. Często bogaci, ambitni i zapracowani ludzie oddawali tam na wychowanie swoje pociechy, jednak jedno zawsze było niezmienne - aby tam przynależeć trzeba było odznaczać się niebywałym wręcz intelektem. Ta genialność mogła objawiać się na różne sposoby i nie była definiowana przez dobre oceny, sierociniec miał własne testy, które sprawdzały głównie możliwości logicznego myślenia, zapamiętywania i wyciągania wniosków. Byli tacy, którzy potrafili zapamiętać całe ciągi wyrazów, wystarczyło, że popatrzyli chwilę na rozkład jazdy pociągów i znali go, wraz z każdą minutą odjazdu z poszczególnych przystanków. Byli też tacy, którzy do perfekcji opanowali czytanie z ludzkich twarzy, tonu głosu i gestykulacji to, aby bezbłędnie odczytywać, co naprawdę dana osoba ma na myśli, można było przyjąć, że byli istnymi chodzącymi wykrywaczami kłamstw. L był pod tym względem niezwykły, gdyż jego talent nie był tak łatwy do zdefiniowania. Potrafił wiele rzeczy i skrzętnie z tego korzystał, niektórzy ośmielali się rzec, że nawet za bardzo. Przy całej swojej inteligencji był też niesamowicie dziecinny i infantylny, co często objawiało się tym, że wszelkie swoje sprawy traktował jako wyzwania i nie uznawał porażki. Ta chorobliwa ambicja zaprowadziła go na sam szczyt, jeżeli chodzi o karierę prywatnego detektywa, lecz tym samym całkowicie pochłonęła jego życie i właściwie nie dawała mu już szansy na to, aby kiedykolwiek mógł się z tego uwolnić, jednak tego najprawdopodobniej sam Ryuzaki by nie chciał. Odpowiadało mu takie życie. Lubił rozwiązywać zagadki, pakować za kratki przestępców i dopisywać sobie do listy kolejne zasługi. Tym razem jednak jest inaczej. Teraz sprawa dotknęła go osobiście, nigdy nie przypuszczał, że to może się wydarzyć, przecież o tych sprawach jedynie zawsze czytał na sucho w dokumentach. Przeglądał relacje ze zbrodni, fotograficzne lub filmowe, rozmawiał ze świadkami, sprawdzał statystki. Robił to beznamiętnie w oparciu o fakty i nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek mógłby poczuć się tak, jak czuł się w tym momencie. Przecież takie rzeczy działy się zawsze jakimś anonimowym ludziom, gdzieś daleko od niego, często nawet nie widział rodzin ofiar o kontakcie personalnym nie wspominając. Ból i niedowierzanie. Smutek i wściekłość. Widział jakby to było wczoraj zagrody i wybiegi dla lwów, jednak jego wzrok uciekał w innym kierunku. Na ławce wśród zieleni siedziała dziewczynka, na oko 12-letnia i płakała. Niewiele się zastanawiając, Ryuzaki odłączył się od reszty i jak w transie podszedł do nieszczęsnej. Przysiadł na brzegu ławki i zerknął nieśmiało na dziewczynę, która nawet nie zdawała sobie sprawy z jego nadejścia.
- Ehkem - głośno odchrząknął, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Zagadywanie ludzi nigdy nie należało do jego mocnych stron i nie robił tego w typowy sposób. Jego oczom ukazała się śliczna, choć zarumieniona od płaczu, piegowata buźka. Włosy dziewczyny, lekko falujące wokół twarzy, miotały złote odblaski od mocnego porannego słońca.
- Ki... Kim jesteś? - Spytała pociągając nosem.
- Ja? Jestem detektywem! - To mówiąc obrócił się w jej stronę i sprezentował jej najbardziej naturalny i poczciwy uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, podkreślając głębię jej zielonych oczu, przez chwilę wstrzymała oddech, po czym wybuchnęła spontanicznym śmiechem. Chłopak zdziwił się, gdyż przywykł do poważnej atmosfery, jaka panuje w ośrodku, jednak ta reakcja przypadła mu do gustu i starał się ją podtrzymać, zasypując dziewczynę pytaniami, „dlaczego” i strojeniem dziwnych min. W końcu tajemnicza, zielonooka dziewczyna się opanowała i nabierając powietrza wykrztusiła.
- Wiesz, nie wyglądasz na detektywa. Oglądałam w telewizji detektywów. Są starzy i brzydcy i mają takie śmieszne kapelusze, a ty go nie masz. - Mówiąc to, wskazała palcem na włosy L’a, które żyły swoim własnym życiem i wiecznie były potargane we wszystkich kierunkach. Nagle jednak zmarszczyła brwi, zamyśliła się i sprawiała wrażenie osoby, której przyszła do głowy nagła myśl.
- Musisz mi pomóc! Jeżeli jesteś detektywem, to musisz pomóc mi odnaleźć mamę! - Stanęła na równe nogi i pociągnęła zaskoczonego chłopaka za rękę, niewiele myśląc dał się porwać.
- To wyjaśnia, dlaczego płakałaś. Spokojnie, odnajdziemy Twoją mamę albo nie nazywam się L! - Detektyw przybrał groteskową pozę, imitującą supermana.
- L? - Odparła zdziwiona dziewczyna. - Nigdy nie słyszałam równie dziwnego imienia, lecz moje też zaczyna się na tę samą literę, nazywam się Loreen.

- Ryuzaki, Ryuzaki! - Z zamyślenia wyrwał go głos Watariego, który wszedł do pokoju i przebywał tutaj od dłuższej chwili. - Martwiłem się, nie odzywałeś się, ani nie odpowiadałeś na pukanie. Nie rób takich rzeczy, bo przyprawisz starca o zawał! - Rzekł z wyrzutem, po czym pojawił się na jego obliczu dobrotliwy, acz zakłopotany uśmiech. - Musimy zaraz wyruszać na lotnisko.
- Która godzina? - Spytał zdezorientowany chłopak, dopiero zorientował się, że ciągle trzyma w ręku różową filiżankę i ściska palce do tego stopnia, że aż zbielały, nawet, pomimo, że on sam zawsze jest blady jak ściana.
- Dochodzi siódma. Lot zaplanowany jest na 8.50, British Airways, czas podróży 12 i pół godziny. Miejsca w klasie biznesowej, jednak niemal wszystkie miejsca były już zajęte. Trzeba dopełnić wszystkich formalności i spakować najważniejsze rzeczy. Dostałem też informacje prosto ze Scotland Yardu, wyrażają wdzięczność na wieść o przybyciu sławnego detektywa, jednak wyrażają głębokie przekonanie, że sami są w stanie poradzić sobie z tą sprawą, gdyż jak twierdzą wydarzyło się to na ich terenie, który znają najlepiej. - To typowe dla Anglików, uważają, że wszystko potrafią lepiej, lecz gdy tylko przyjdzie, co, do czego lecą po pomoc, a na koniec zasługi i tak przypiszą sobie. - wtrącił Ryuzaki, ciągle wpatrując się w naczynie. - Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?
- Tak... Loreene zostawiła dla ciebie list, który otrzymamy, gdy tylko tam przybędziemy.
- List? - L zmarszczył brwi i aż cały zadrżał, słyszą to słowo. Jego serce zaczęło mocniej bić, a w głowie myśli plątały się i były nieskładne. Zupełnie nowe uczucie dla tak usystematyzowanego umysłu, wiedział, że ta sprawa nie będzie w niczym przypominać poprzednich.
- Idę się przebrać i jedziemy na lotnisko. - Powiedział pochmurno, po czym mechanicznie wkroczył do sypialni, aby dobrać sobie ubrania, które w gruncie rzeczy wyglądały tak samo jak te, które miał na sobie, lecz wyróżniały się tym, że były czyste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz