Przedstawione tutaj postacie L Lawlieta oraz Watariego nie są mojego autorstwa. Wszelkie prawa do tych postaci należą do Tsugumi Oby, autora mangi Death Note. Przedstawione wydarzenia, tekst jak i postacie poboczne są wytworem mojej wyobraźni w oparciu o to, co było wiadome na temat życia Ryuzakiego.

Nie zgadzam się na kopiowanie i umieszczanie tekstu, bądź jego fragmentów bez podawania źródła.

Życzę miłej lektury! Komentarze mile widziane, gdyż dobrze wiedzieć, że pisze się dla kogoś :)

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 1



- Gratuluję Panu w imieniu rządu USA. Zapobiegł Pan panice i naruszeniu porządku w naszym kraju. Sprawiedliwości stało się za dość, a Barber (fryzjer) z New Jersey, zostanie już wkrótce stracony. Nadal jednak nie mogę wyjść z podziwu, jak udało się rozwikłać tę sprawę, nie wyjeżdżając nawet z Japonii?
- Panie Wiliamson, moje środki i możliwości, są na tyle rozwinięte, że coś tak trywialnego jak odległość, nie ma najmniejszego znaczenia. Liczą się fakty i dowody, a najlepiej składa mi się je w całość w czterech ścianach. To nietypowe, żeby ofiary których ciała zostały całkowicie zmasakrowane, posiadały zadbane i pięknie ułożone włosy. Na ofiary morderca wybierał tylko te długowłose, młode dziewczyny. Po przeprowadzeniu śledztwa, które było dość mozolne, a polegało na dokładnym wywiadzie i sprawdzeniu wszystkich znaczących salonów fryzjerskich, wyłoniło się kilka mężczyzn którzy byli dość ekscentryczni i przejawiali intensywne zainteresowanie swoimi klientkami. Przy okazji okazało się, że wśród fryzjerów płci męskiej, to wcale nie jest tak popularne. Po nitce doszedłem do kłębka. - Mówiąc to, młodzieniec wyglądający na mniej więcej dziewiętnaście lat, pochłonął ogromną łyżkę waniliowego tortu.
- Estm pawedliwoscom. - Wykrztusił do mikrofonu komputera, poprzez pełne usta słodkiego ciasta.
- Em, no tak. Niniejszym gratuluję Panu ponownie profesjonalizmu, zaangażowania i umysłu, którego nie powstydziłby się nie jeden nasz agent. Mamy dla Pana propozycję współpracy, stałej współpracy na bardzo korzystnych warunkach. - Tutaj rozmówca zrobił lekką pauzę, aby wzmocnić efekt swoich słów - Nie musiałby Pan o nic już się martwić, jedynie pomagałby Pan nam w ciężkich sprawach, takich jak ta ostatnia. Posiadałby Pan własną siedzibę o najwyższych standardach, bezpieczeństwa i komfortu. Po więcej szczegółów proszę zgłosić się do szefa FBI, dodatkowo nieodzowny jest hmm kontakt personalny, chociażby w celu weryfikacji Pańskiej tożsamości, czy to stanowi problem? Przy takich zasługach, nawet gdyby był Pan dajmy na to zbiegiem, góra dałaby pozwolenie na zatuszowanie sprawy... Pomożemy Panu, tylko proszę nam dać szansę. Taka okazja może się nie powtórzyć. - Chłopak przełknął kolejne dwa kęsy tortu, jego czarne, rozczochrane włosy opadły mu na oczy, a na twarzy pojawił się nieokreślonego rodzaju uśmiech.
- Tak więc uważacie, że L, jest tak łatwy do kupienia? Lub, że jestem zbiegłym kryminalistą i w ramach odkupienia win, poszukuję zbrodniarzy? Doprawdy ludzka fantazja nie zna granic... po tych słowach w żołądku chłopaka wylądowały puszyste różowe pianki.
- Ależ proszę Pana! Proszę się nie unosić, jeżeli nie ma Pan nic na sumieniu to nawet lepiej! Kierują Panem zatem iście szlachetne pobudki, teraz jeszcze bardziej urósł Pan w moich oczach. Proszę zrozumieć, że Pański hmm nietypowy sposób bycia i kontakt jedynie telefoniczny lub poprzez komputer, zaczyna być komentowany w szerszych kręgach. Każdy zastanawia się...
- Nie interesuje mnie co inni o mnie myślą i z jakich pobudek agenci FBI, zgłaszają się do służby. Lubię ćwiczyć szare komórki i nie znoszę przegrywać, zabijanie ludzi to coś niewybaczalnego i będę do końca walczyć z tym procederem na własny rachunek. Chłopak przerwał na moment swą wypowiedź i skierował się w stronę okna, niewidzącym wzrokiem spoglądał w przestrzeń. - Po za tym nie mógłbym mieszkać w Stanach, macie tam beznadziejne słodycze. wycedził znudzonym tonem.
- Słucham? Słodycze? Czy Pan sobie ze mnie kpi?
- Nie, dlaczego, to bardzo ważna sprawa, powiedziałbym nawet, że najważniejsza. L nabrał mocno powietrza w płuca i powrócił do biurka obstawionego wszelkiego rodzaju łakociami, wśród których stał laptop, a na jego ekranie widoczna była duża, czarna gotycka litera na białym tle, pomysłowy czytelnik domyśli się, jaka to była litera.
- Moment, nie tak szybko! Prezydent Bush pragnie złożyć Panu podziękowania osobiście, włącznie z nadaniem orderu i medalem za specjalne osiągnięcia dla narodu. Nie może Pan od tak odmówić! To nie pierwsza ważna sprawa, którą Pan rozwikłał!
- Odmawiam, jak już wspomniałem nie przywykłem do wykładania swoich kart na stół, podczas gdy gra nadal jest w toku. Arigatou za współpracę. Pomyślcie o mnie gdy na horyzoncie pojawi się nowa, trudna sprawa. To mówiąc młody detektyw zerwał połączenie z Waszyngtońskim urzędnikiem. - Ci amerykańscy marzyciele. wyszeptał do siebie L z widocznym uśmiechem na twarzy. Podniósł się z kucek i przybrał dla niego typową, przygarbioną sylwetkę. Przystawił palec wskazujący do ust i pogrążył się w rozmyślaniach, na sobie tylko wiadome tematy. Ubrany był w białą, luźną, prostą bluzę, wyjątkowo pogiętą i niedbale założoną, do tego jasne, sprane, wytarte jeansy i bose stopy, pozwalały odnieść wrażenie, że oto nie stoi przed nami światowej sławy detektyw, a jedynie zwykły, bardzo ubogi nastolatek. A jeżeli o pieniądzach mowa, to L nie mógł się o nie martwić. Rozwiązywanie trudnych zagadek, pozwoliło mu na znaczące wzbogacenie się, a i ostatnia rozwiązana sprawa, znacząco zasili jego i tak wielocyfrowe już konto bankowe. Sam fakt, że przebywał obecnie w hotelu Seiyo Ginza w Tokio, mówił za siebie. Piękne wiktoriańskie meble, drogie obicia kanap, ogromne łóżko, beżowe marmury i taras z widokiem na tętniące życiem miasto, robiły ogromne wrażenie. Teraz szczególnie widok ten był zapierający dech w piersiach, ponieważ noc była już w pełni, a pięknie oświetlone budynki, to coś co zachwyci najbardziej wymagającego klienta. Detektyw jednak myślał, myślał, nadal myślał, stał już tak dłuższą chwilę, gdy nagle przy drzwiach do jego apartamentu, rozległy kroki i po chwili dało się słyszeć złożone pukanie.
- Wejdź Watari! Nie zamykałem drzwi... na te słowa klamka ugięła się i do pokoju wkroczył wysoki starzec o poczciwej i spokojnej twarzy. Był japończykiem z krwi i kości, co pozwalało starzeć mu się z większym urokiem, niż to zazwyczaj ma miejsce u Europejczyków lub Amerykanów. Pomimo sędziwego, choć nieokreślonego wieku, nadal zachował wigor i pogodę ducha. Małe okrągłe lenonki (okulary) podkreślały, dobrotliwość ale i suchą rzeczowość jego osoby.
- Paniczu, czyżbyś zapomniał o swoim bezpieczeństwie? Nadeszły raporty agentów w sprawie porwania tego Kenijskiego biznesmena, chcesz się tym teraz zająć?
- Nie nazywaj mnie tak. Nie... Chcę odpocząć, czuję, że ostatnio zbyt wiele poświęcam czasu na pracę. Nie mam już na to siły, w dodatku te sprawy, zawsze są takie proste... To jak gra w szachy z małym dzieckiem, nie sprawia żadnej radości. odparł chłopak po czym rzucił się na kanapę i zanurzył głowę w kosztownych poduszkach.
- Nic się nie zmieniłeś. odparł Watari z uśmiechem. Zawsze wszystko traktujesz jak rywalizację, podczas gdy można czerpać radość z samej pomocy innym. mężczyzna położył dokumenty na biurku obok komputera i sterty produktów żywnościowych, po czym usiadł na końcu kanapy i zmierzwił i tak już poplątaną czuprynę chłopaka. - Uczenie dziecka również może być czymś interesującym, oczywiście tylko wtedy, gdy masz wystarczająco cierpliwości i odpoczynku od niego. L wyciągnął twarz z objęcia poduszek i spojrzał na starca rozbawionym spojrzeniem, po czym obydwoje roześmiali się beztrosko. - Dosyć tych bzdur, wracam do pracy. Watari wstał i jak zwykle szybko powrócił do swej zasadniczej formy. - Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Nie, mam wszystko czego mi potrzeba, dobranoc Watari.
- Dobranoc, Paniczu. odparł starzec, a mówiąc to ukłonił się i szybko zniknął za drzwiami. Lawliet pozostał sam ze swoimi wcześniejszymi myślami. Skierował się na już wspomniany taras. Spoglądał na ciemną noc, skąpaną w światłach budynków, latarni i samochodów, zdawało się, że wszystko żyło swoim życiem, jakby te światła nie były używane przez ludzi, a jedynie były spektaklem na który kupił bilet i teraz może go oglądać w loży honorowej.
- Taki ciepły wiatr, może jednak powinienem to zrobić. Może jeszcze nie jest za późno. Tak rzadko wychodzę z domu, tak mało jest życia w moim życiu... takie oto chaotyczne myśli przewijały się przez głowę L’a, i które szeptał do siebie skrycie. Wtem dało się słyszeć dźwięk nadchodzącego faksu. Drukowanie już się rozpoczęło i pierwsze dwie kartki wysunęły się z maszyny. - I ja tu myślę o spokoju... zamruczał do siebie chłopak i skoczył do aparatu, aby przejrzeć korespondencję. Oblizując lizaka, którego zgarnął ze stołu, wykrzywił głowę i bez wzięcia do ręki kartki rozpoczął czytanie. Treść listu była następująca:

Drogi Lawliet
Stała się rzecz straszna. Dowiedzieliśmy się od Johnn’a White’a, gdzie obecnie przebywasz. Nie wiem czy pamiętasz Loreen? z ust L wypadł lizak i przykleił się do z pewnością drogiego dywanu. - Była taka mała ruda dziewczynka, która mieszkała nieopodal naszej centrali w Londynie, oczywiście teraz już nie jest taką małą dziewczynką, a raczej powiedziałbym, że nie była nią... Nie jestem dobry w pisaniu, dobrze wiesz o tym, a chodzi o to, że ta dziewczyna została brutalnie zamordowana. Policja jak zwykle jest nieudolna w takich sprawach, przesyłam zdjęcie jej zwłok oraz spis rzeczy, które posiadała przy sobie w chwili napadu. Wiem, że to niezbyt sympatyczny widok ale rozwiązałeś już tyle spraw, że na pewno nie sprawi to problemu, liczymy, że pomożesz nam w ujęciu sprawcy, kilkoma podpowiedziami. Bardzo mi przykro, wiem, że gdy ginie ktoś, kogo znaliśmy choćby z widzenia to sprawia to ból. Skontaktuj się ze mną jak najszybciej.
Ben Johnson

L stał jak sparaliżowany, powoli ujął brzeg kartki pomiędzy kciuk i palec wskazujący, a gdy z pod spodu, ukazało mu się wspomniane w liście zdjęcie, upadł na podłogę z głuchym krzykiem. Ogromny ból wyrywał mu się z piersi, a myśli zawsze tak czyste i poukładane, nagle rozbiegały się we wszystkich kierunkach. Zaczął krzyczeć i uderzać pięściami w podłogę, szybko zjawił się Watari, który sąsiadując z pokojem chłopaka, usłyszał niepokojące hałasy. Widok jaki zastał wstrząsnął nim, nigdy nie widział Lawlieta w takim stanie, jego ciało było podkulone, drżące, oczy nieruchome, klatka piersiowa unosiła się szybko i opadała ciężko, leżał tak bez ruchu. Starzec podszedł do maszyny i obejrzał nadesłane zdjęcie, szybko potrzebował podsunąć sobie krzesło, na które opadł bezwładnie, nawet jego zazwyczaj oschły i rzeczowy sposób bycia, przegrał z najzwyklejszym ludzkim odruchem. Watari płakał. Oczy Lawlieta były suche, nieruchome niczym martwej lalki, jedynie z jego ust dało się słyszeć regularnie powtarzane słowo. Tylko jedno słowo.
- Loreen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz